Życie ma sens. Ukryty. Schowany głęboko tuż pod sercem. Ludzie szukają go myśląc, że jest gdzieś daleko na świecie. Może leży pod kamieniem w Afryce albo na ulicy, gdzieś w Nowym Jorku. Może niesie go ze sobą jakiś biznesmen w Azji lub czeka na samym szczycie wieży Eiffela. Bzdura. Sens istnienia jest w samym człowieku. Żeby go odkryć, trzeba spojrzeć w głąb samego siebie.
Dziewięć.
Człowiek nie przegrywa w chwili, gdy odpuszcza lub gdy mówi: to koniec, już nie daję rady. Bo człowiek, który spróbował, to w pewien sposób zwycięzca. Przegranym człowiekiem można nazwać kogoś, kto pokochał i zostawił. Kto obiecywał i nie dotrzymał słowa. Kto zapewniał i okłamał. Kto podał dłoń, a następnie popchnął nas w otchłań.
Osiem.
Rozejrzyj się dookoła siebie. Siedzisz teraz sam w pustych czterech ścianach. Gdzieś niedaleko pewnie leży twój telefon. Spójrz na niego jeszcze raz. Nadal nie napisał? Nie szkodzi. I tak będziesz czekać do nieskończoności. Wiem, że go kochasz. Ja też. Potrzebujesz go. Pragniesz. Aż w końcu ta wielka miłość do niego zmusza cię do codziennego karmienia się nadzieją. Schowaj telefon do szuflady albo wynieś go do innego pokoju. Nalej sobie lampkę czerwonego wina lub otwórz piwo. Włącz muzykę na full. Uśmiechnij się. I wyobraź sobie, że jego już nie ma. Nie wróci. Wyjechał. Z nią. Gdzieś daleko. Już na Ciebie nie spojrzy. Nie uśmiechnie się w twoją stronę. Nie dotknie twojej dłoni. Straszne co? Ale przecież właśnie tak wygląda rzeczywistość, bo ty dla niego nie istniejesz.
Siedem.
Gdybyś miał powiedzieć jak wygląda tęsknota, to jakimi słowami byś ją wyraził? Ból? Smutek? Pragnienie posiadania drugiego człowieka obok? Niechęć? Złość? Co byś zrobił, gdyby ktoś poprosił cię o przedstawienie wyglądu człowieka, który tęskni? Zrobiłbyś smutną minę? Pokazał załzawione oczy? Czy może wstałbyś i wskazując na siebie, powiedział: tak, właśnie tak wygląda człowiek, którego tęsknota zżera od środka?
Sześć.
Przepraszam. Jedno krótkie słowo. Zwykły wyraz, który potrafi zdziałać tak wiele. I choć ktoś odpowie ci, że już za późno, że twój czas minął to wiedz, że to nieprawda. Przepraszam. Powiedz to jeszcze raz, i powtórz jeszcze, kiedy będziesz wychodził. I napisz w sms. I zadzwoń, i wyrzuć to z siebie jeszcze raz. Przepraszam.
Pięć.
Udowodnij im, że stać cię na więcej. Nie bądź tacy jak oni. Nie upodabniaj się do nich. Nie mów: nie chce mi się, nie idę, jestem słaby, nie mam siły; tylko dlatego, że oni tak mówią. Wstań i walcz. To chyba twoje życie, co nie?
Cztery.
Kiedy powiem: zamknij oczy i pomyśl o czymś pięknym - myślisz o nim, prawda? Gdy ktoś zapyta cię, czym jest miłość, będziesz chciała wykrzyczeć jego imię. To normalne. Kochasz. Lecz jeśli podszedłby do ciebie ktoś i zapytał: za co go nienawidzisz, odpowiedziałabyś: za wszystko. Za to, że teraz nie ma go obok ciebie, że się nie odzywa, że cię unika, że udaje obojętnego, że wyraża swoją miłość tylko po alkoholu, że jest a równocześnie go nie ma, że odszedł, choć tak naprawdę nigdy go nie było, że zadał ci ból, że poruszył serce, że stworzył coś pięknego, a później to zburzył, że zabrał ze sobą wszystko, dzięki czemu potrafiłaś żyć.
Trzy.
Przyznaj, że myślałaś kiedyś o śmierci. O tym jak to naprawdę jest. Czy zamiast bólu faktycznie czuje się przyjemność? Czy żałuje się w nieodwracalnym momencie? Czy chce się coś powiedzieć, ale jest już za późno? Czy jest sens odchodzić w nieznane? Czy to pomaga? Co jest ważniejsze: życie czy śmierć? Gdzie tak naprawdę będzie nam lepiej? Chciałaś tak kiedyś? Przestać cokolwiek czuć?
Dwa.
Nie żałuję, że go poznałam. Każdy człowiek daje nam jakąś lekcję. Każdy wnosi coś do naszego życia. Nikt nigdy nie przychodzi i nie odchodzi tak po prostu. Zawsze coś zostaje nam odebrane albo mamy czegoś więcej. Ja na przykład zostałam z niczym.
Jeden.
Chciałabym urodzić się na nowo. Jako zupełnie inny człowiek. Posiadać jakieś ładniejsze imię, być szczuplejsza i inteligentniejsza. Naprawdę chciałabym stać się kimś innym, lepszym. Wtedy poznalibyśmy się na nowo.
Zero.
Gdybyś mogła zrobić coś wiedząc, że zostanie to zapomniane, bo ktoś z powrotem cofnie czas, to co by to było?
PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ
OLGA
Wspaniale jest być normalną. Nie żebym obrażała kalectwo czy coś w tym rodzaju. Po prostu przyjemnie jest wstać rano z łóżka i biec szybko do łazienki w obawie, że ktoś sprytniejszy i przebieglejszy cię wyprzedzi. Później wejść do kuchni, zaparzyć sobie kawę i ze spokojem zjeść ulubione tosty. Strasznie miło jest wyjść na autobus, stać w kolejce po bilet do kina czy iść boso na molo.
Gdyby kilka lat temu ktoś zapytał mnie, czy spodziewałabym się takiego obrotu sprawy, wyśmiałabym go.
Ja na wózku? I do tego wybawiająca mnie biologiczna matka, która nie chce się do mnie przyznać.
Historia idealna na powieść.
Zastanawiam się czy za to wszystko powinnam obwiniać Boga, czy może wypadałoby Mu podziękować. Problemy z kręgosłupem, śmierć taty, Honoriusz, ciąża, próba samobójcza, czy to wszystko działo się po prostu samo z siebie? Bo jeśli jest w tym udział Boga, to chciałabym wiedzieć czym zawiniłam.
Moim wybawicielem na dzień dzisiejszy jest moja biologiczna matka. Nie umiem określić w słowach jak bardzo jestem jej wdzięczna za to, co zrobiła. Chyba tak naprawdę nigdy jej za to nie odpłacę. Przywrócenie wiary w siebie jest bezcenne.
Spójrzmy prawdzie w oczy.
Mogę już samodzielnie chodzić. Jest tak jak dawniej, tylko dodatkowo mam kilka blizn na psychice.
Jestem sama.
Sprawa z Honoriuszem jest zamknięta. Nie odbierałam jego telefonów. Nie odpisywałam na smsy. Umarłam, dla niego.
Będę miała dziecko.
Małego człowieka, dla którego stanę się wzorem do naśladowania. Który będzie mówił do mnie: mamo. Który w jakimś stopniu będzie podobny do mnie. Który kiedyś zapyta o swojego ojca, a ja z bezsilności zacznę płakać.
Jestem słaba.
Psychicznie upadam. Każdego dnia jestem coraz bliżej dna. Oddalam się od wszystkiego co dobre, co normalne i niosące pomoc.
Chyba pragnę być sama.
Naprawdę. Czasami potrzebuję chwili odizolowania się od innych, wyłączenia swoich myśli i skupieniu się na tym co jest, a nie na tym, co ma być.
I po raz kolejny dochodzę do wniosku, że nic mnie na tym świecie już nie trzyma. Nie ma nikogo ani niczego na czym mogłabym się oprzeć. Wszystko straciło sens, a otoczenie zgubiło gdzieś swoją kolorystykę. Świat stał się albo czarny albo biały, a ja żyję jedną nogą tutaj, a drugą tam.
Chyba na mnie już czas.
Czy nóż będzie wystarczającym przedmiotem, który sprawi, że moje życie będzie piękniejsze?
Gdybyś mogła zrobić coś wiedząc, że zostanie to zapomniane, bo ktoś z powrotem cofnie czas, to co by to było?
Odpowiedź:
Pewnie powiedziałabyś wszystko to, co leży ci na sercu. Wykrzyczałabyś mu w twarz, że go kochasz, a później pocałowała do granic możliwości.
Więc dlaczego nie zrobisz tego teraz?
świetny post..naprawdę! z każdym postem jeszcze bardziej wkręcam się w tą historię, wyczekuję kolejnej części.. wspaniale piszesz :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA ja jestem trochę zawiedziona..czekałam z niecierpliwością na ten post, a kolejny raz czytam o "bólu" Olgi, który intensywniej przetacza się od jakiś 3 wpisów..
OdpowiedzUsuńZDECYDOWANIE CZEKAM NA ROZWÓJ AKCJI.
Super wpis, z niecierpliwością czekam na następny :) Zapraszam na mój blog :)
OdpowiedzUsuńDobrze że wróciłaś,! ;) Ja też to zrobiłam. Zapraszam na http://zakatkiduszy.blogspot.com/.
OdpowiedzUsuń