poniedziałek, 26 grudnia 2011

Gdy była małą dziewczynką uwielbiała nosić spódniczki, czesać dwa kucyki na głowie i bawić się ulubionymi lalkami Barbie. Kiedy przechadzała się z mamą po mieście, potrafiła stanąć naprzeciw sklepu z zabawkami i krzyczeć tak długo, dopóki mama nie kupi Jej upragnionej rzeczy, którą sobie upatrzyła. Uwielbiała przechadzać się po Wesołych Miasteczkach, dmuchanych zamkach i cyrkach ze śmiesznymi Klaunami. Nie lubiła podróży, bo od urodzenia cierpiała na chorobę lokomocyjną. Z pozoru miła dziewczynka, cicha, zgrywająca zamkniętą w sobie, w końcu otwarła się na ludzi, ukazując swoje oblicze. Wygadana, czasem pyskata, rudowłosa siedemnastolatka, z własnymi upodobaniami, sprawiająca trudności wychowawcze rodzicom. Bardzo uczuciowa i wierna, co czasem doprowadzało do nieprzyjemności.
- Olga ! – krzyknął Kacper, jeden z Jej przyjaciół. – Olga ! – powtórzył się będąc 15 metrów za Nią. Szła nierównym chodnikiem w swoich czarnych reebokach , szarych baggy i niebieskim luźnym t-shircie. W uszach miała słuchawki z kolejną dawką rapu w postaci nawijek Pezeta. W jednej ręce niosła puszkę chłodnej Pepsi, w drugiej telefon, na którym produkowała kolejnego sms’a. – Olga! – ponownie krzyknął przyjaciel, tym razem doganiając Ją i chwytając za ramię.
- Co jest? – zapytała przestraszona wyjmując z uszu słuchawki.
- Wołam Cię od kilku dobrych minut.
- Sory, nie słyszałam. O co chodzi ?
- Gdzie idziesz? – zagadał dotrzymując Jej towarzystwa.
- A gdzie Ja mogę iść, co ? – syknęła lekko podenerwowana. – Przecież nie pójdę do domu, żeby znów patrzeć na walące się butelki po wódce. Żeby wąchać ten nadmiar alkoholu wirujący w powietrzu. Żeby sprzątać syf, jaki zostawia po sobie ojciec. Mamy i tak nie ma. Zapewne siedzi w swoim gabinecie i przyjmuje kolejnych, niby chorych pacjentów. – rzuciła popijając zaschnięte gardło colą. – Na Manhattan idę przecież. Idziesz ze Mną? – powiedziała pytająco. Skinął głową na znak, że się zgadza. Manhattan był miejscem, gdzie ludzie z ekipy zawsze się spotykali. Między innymi popołudniami , czy też między lekcjami urywając się ze szkoły. Gdy oboje już się zbliżali do wyznaczonego przez Olgę miejsca z daleka zobaczyli już Mistera, Jokera, Frikę i Monię. Podeszli, witając się i dosiadając na ławce. Przed chwilą zakupiona paczka L&M’ów niebieskich zaczęła otwierać się w rękach Olgi. Poczęstowała pozostałych , po czym zaciągnęła się kolejną dawką nikotyny. 
- Mamy jutro jakieś sprawdziany czy coś? – zapytała, kierując to do Kacpra i Friki, którzy byli z Nią w tej samej klasie.
- Jakiś test z angielskiego. – rzuciła Franciszka, Frika.
- No i wypracowanie z polskiego. – dodał Kacper.
- No to świetnie. – syknęła ponownie się zaciągając.
- Ale spoko, mała. Jutro piątek! – krzyknął Michał, Mister. – Impreza czeka. – dodał bujając się w rytmie jakiegoś bitu. Wszyscy zaśmiali się potwierdzając, że na pewno będą. Każdy powoli kończył szluga i zbierał się z ławki.
- Na Mnie czas, fizyka czeka. – rzucił Joker.
- Na Mnie gegra . – odpowiedziała Monika. Reszta ekipy rozsypała się po kolei z wielu innych powodów.
- Ja jeszcze chwilę posiedzę. – rzuciła Olga patrząc na innych.
- W takim razie do zobaczenia jutro rano. – rzuciła Frika machając ręką. Olga odpaliła jeszcze jednego szluga zatapiając głowę w swoich bezgranicznych przemyśleniach. Po kilku minutach skończyła i zgasiła peta na boku ławki. Wstała i ponownie wkładając słuchawki w uszy ruszyła przed siebie. Wiedziała, że do domu o tej porze nie ma po co wracać. Nawet na obiad nie miała co liczyć. Przeliczyła drobne w swojej kieszeni, doliczając się marnych dziesięciu złotych. Postanowiła iść do budki z kebabami mieszczącej się niedaleko molo. Na ulicach Sopotu słońce piekło do ponad 30 stopni. Wczasowicze i ludzie przechadzający się wtedy tą samą ulicą, co Olga, ubrani byli w krótkie spodenki i przewiewne bluzki, dlatego Jej baggy i reeboki poza kostkę wywoływały dziwne spojrzenia . Mimo to , w końcu dotarła na miejsce. Zajęła sobie stolik w cieniu przyglądając się mijającym Ją ludziom. Po kilku minutach podszedł do niej kelner. Wysoki, nieźle opalony brunet, o typowo zielonych oczach.
- Co podać? – zapytał .
- Kebaba w bułce, z sosem czosnkowym, bez papryki, tylko żeby ciepły był. – rzuciła.
- Jakie wymagania. – odpowiedział szeroko się uśmiechając.
- Podobno klient, nasz Pan. Także wiruj młodzieńcze do kuchni i złóż to marne zamówienie. – syknęła mierząc Go od góry do dołu.
- Jasne. Już się robi. – powiedział odchodząc. Pozostawił po sobie zapach wspaniałych perfum, którymi Olga niesamowicie się zafascynowała.

5 komentarzy: